Przez ciemny kościół z zakrystii do ołtarza, z udziałem dzieci z lampionami, ruszyła procesja – można powiedzieć to takie ruszenie w drogę, w drogę ku świętom Bożego Narodzenia, w drogę razem ze św. Ignacym.
Pierwszego dnia zaprezentowaliśmy dorosłego Ignacego, który na moment wyszedł z ikony, i stanął przed nami żywy, powiedział ile ma lat, i dostojnym krokiem zaprezentował w całej okazałości swój jezuicki strój zakonny.
Następnie powiedzieliśmy sobie nieco o dzieciństwie i latach młodzieńczych św. Ignacego – ustalając przy okazji, że Ignacy nie od razu miał na imię Ignacy, ale… Inigo.
Skończyliśmy, czy lepiej powiedzieć, zatrzymaliśmy się na scenie, którą widzimy na zdjęciu – trzydziestoletni Inigo, w obronie twierdzy w Pampelunie zostaje trafiony armatnią kulą i z jego nogi tryska strumień krwi. A na żywo wyglądało to tak.